Prolog do powieści Never Forgive w fazie beta. Możliwe spore zmiany.
Pozdrawiam
~Hashi
- Uwaga, droga główna do Cambridge została zablokowana, prosimy...- przerwano w radiu jedną z piosenek przez nagły komunikat.
- Cholera, będzie trzeba jechać objazdem - westchnął, wyłączając urządzenie, nie chcąc słuchać dalszych ostrzeżeń.
Kiwnąłem tylko głową, przytakując mu, byłem zmęczony krzyczeniem na stadionie. Przymknąłem oczy w nadziei, że uda mi się zdrzemnąć chociaż pół godziny. W tej chwili zaczął się mój koszmar. Samochód wpadł w poślizg, gdy znad przeciwka wyjechało również rozpędzone auto, jednak reakcja ojca była zbyt opóźniona. Zderzyliśmy się z tirem tuż na zakręcie, przez co nasz pojazd przekoziołkował na dach i ślizgiem wpadliśmy w barierkę ochroną. Straciłem przytomność, uderzając głową o deskę rozdzielczą ze schowkiem. Ocknąłem się po krótkiej chwili, czułem się źle, wszytko mnie bolało i jedyne co zauważyłem, to martwego rodziciela. Krew sączyła się z jego ust, jak mi łzy cisnęły się do oczu, zachowałem jednak spokój. Odpiąłem pas, przez co upadłem na dach. Syknąłem, czując przeszywający mnie ból między łopatkami. Z trudem otworzyłem drzwi i powoli wypełznąłem ze środka. Wyciągnąłem trupa z Seata, nie zostawiłbym go nawet jak był martwy. Trochę się namęczyłem, ale musiałem się streszczać. Nie pozwolę jego zwłokom spłonąć, tym bardziej, jeśli tir, czy nasz pojazd miał wybuchnąć. Nogi bolały mnie niemiłosiernie, nawet na nie nie stawałem, czołgałem się po asfalcie, starając się zachować bezpieczną odległość. Może sześć metrów się przeczołgałem, gdy nagle osobówka zajęła się ogniem. Przyśpieszyłem, lecz głośny wybuch mnie ogłuszył, nie słyszałem nic. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale spojrzałem w stronę ognia kilka sekund przed eksplozją, który buchnął mi prosto w twarz wraz z odłamkami. Wtedy urwał mi się film. Obudziłem się dopiero w szpitalu, czułem cały czas swąd własnej skóry, pieczenie, ból całego ciała. Nie ruszałem się, od głowy do pasa pokrywał mnie bandaż. Nikogo nie było obok, nie było matki, a tym bardziej ojca. Ogarniała mnie pustka, straciłem kogoś, komu mogłem się naprawdę zwierzyć, straciłem swojego prawdziwego przyjaciela. Jedyną osobę, której ufałem, bo matka dla mnie nie istniała. Zostałem praktycznie sam, w teorii musiałem męczyć się z tą wredną babą do ukończenia pełnoletności. Leżałem dobre dwa tygodnie, dopiero potem warunkowo wypisali mnie do domu. Nie mogłem spojrzeć na swoje odbicie, nie wychodziłem z domu do szkoły. Dopiero dwa miesiące po zdarzeniu poszedłem na zajęcia. Wszyscy patrzyli na mnie z góry, jakbym był jakimś biednym zwierzęciem z obdartą skórą, niektórzy chcieli mnie dobić, ale nie pozwolę sobie na to przez własny honor i upierdliwość. Mogą się ze mnie śmiać, mimo że to boli- ale to właśnie ból sprawia, że staje się mocniejszy. Muszę udźwignąć to, co zgotował mi los.
Westchnąłem ciężko, wracając myślami na ziemię i zabrałem się za szybkie mycie przed szkołą. Umyłem twarz i zęby, po czym wpadłem do swojego pokoju, łapiąc za czyste ubrania z szafy. Ubrałem czarną bluzę, do jeansowych spodni i byłem gotowy. Zabrałem tylko wcześniej spakowany plecak, jedzenie, klucze i kasę. Podpiąłem słuchawki do telefonu, założyłem je i już mnie nie było w mieszkaniu. Spokojnie szedłem w kierunku placówki, gdzie miałem się uczyć. W końcu dotarłem na miejsce, stanąłem na chwile przed ogromnym, białym budynkiem, którego dach był z czerwonych dachówek. Miał gdzieś dobre cztery piętra, a przód stał na grubych, ozdobionych kolumnach. Wyglądało to, jakby ktoś zburzył pasek parteru, a na to miejsce postawił kolumny, tworząc "taras". Cały plac, jaki miała w posiadaniu szkoła, był wyłożony kamiennymi płytami, schody zaś ceglanymi płytkami. Posiadłość była ogrodzona, by nikt obcy nie wchodził na ten teren nocą. Za budynkiem znajdowały się boiska, a z przodu był swego rodzaju park, gdzie można było usiąść na ławkach. Przed bramą znajdował się parking, gdzie było miejsce, by zaparkować swój samochód. Z tego, co wyczytałem, hala została dobudowana do budynku. Nie widziałem uczniów przed nim, wiec pewno wszyscy byli już w środku. Z oporem zrobiłem to co powinienem, czyli wszedłem do szkoły. Wnętrze było doprawdy imponujące, spory hol, który łączył ze sobą szerokie korytarze, oraz marmurowe cieliste schody prowadzące na górę z ozdobną ramą. Uczniowie kręcili się i patrzyli na mnie ukradkiem, słyszałem ich szepty, to jak mnie obgadują, ale nie przejmowałem się nimi, bo i tak ich nie znałem. Zerknąłem szybko na telefon, gdzie miałem zapisany plan lekcji, według niego miałem lekcje w sali 224, czyli gdzieś na górze. Ignorując spojrzenia innych, dziewczyn, typowych pustaków, oraz chłopaków, którzy wyglądali jak typowe pół mózgi, którzy chcą komuś wpierdolić- ruszyłem na górę. Według planu pierwszego piętra sala, którą szukałem, znajdowała się na drugim piętrze. Skrzywiłem się lekko i ruszyłem wyżej. Na drugim piętrze po prawej, druga sala od okna była tą, którą szukałem. Schowałem komórkę do kieszeni wraz ze słuchawkami, wyłączając muzykę. Przepchałem się przez tłum, chociaż sami odsuwali się jak poparzeni ode mnie. Jeszcze dwie minuty i rozpocznie się pierwsza lekcja, a mianowicie matematyka z naszym wychowawcą. Oparłem się o ścianę, wsłuchując się w szkolny gwar, czułem wzrok ciekawskich na swojej twarzy, nie miałem zamiaru przychodzić w masce, niech patrzą i tak nic nie zrobią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz